Search results

Just one result found. We either nailed it, or you might want to broaden your terms and search again.

Berrator – kolejna lipa? moja opinia o spalaczu tłuszczu

Hej, tu Maja. Jeszcze kilka lat temu byłam bardzo zakompleksioną osobą. Nienawidziłam swojego ciała do tego stopnia, że pozbyłam się z łazienki lustra. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że kiedyś dojdę do momentu, w którym jestem teraz. Momentu, w którym mogę podzielić się z Wami swoją historią i zmotywować do walki tych, którzy – tak jak kiedyś ja – nie widzą dla siebie żadnej nadziei.

[Moje życie było horrorem]

Od zawsze byłam nieco większa od innych dziewczyn. Dzieci w szkole śmiały się z mojego brzucha i mówiły, że wyglądam jak pszczółka Maja. Patrzyłam na swoje szczupłe koleżanki i marzyłam o tym, że kiedyś będę taka, jak one. Oszukiwałam się, że z wiekiem wyszczupleję, ale z czasem okazało się, że nic z tego. Winę za stan mojej sylwetki zrzucałam na genetykę – i mama, i tata mają problemy z wagą (dzisiaj mama ma przez to problemy z chodzeniem). Na początku jadłam całkiem zdrowo, ale później przyszedł gorszy okres. Smutek i niepowodzenia zajadałam czekoladą. Stwierdziłam, że i tak nic się nie zmieni, więc przynajmniej nie będę się męczyć. Poszłam na studia, skończyło się jedzenie w domu. W przerwie między uczelnią a pracą zdążyłam tylko coś przegryźć w biegu na mieście, często w jakimś fastfoodzie. Moja figura pogarszała się z miesiąca na miesiąc. Z normalnej, nieco pulchniejszej dziewczyny stałam się karykaturą samej siebie.

O znalezieniu dopasowanych ubrań nie mogło być mowy. Znalezienie sukienki na wesele było dla mnie takim koszmarem, że wreszcie wymyśliłam wymówkę i powiedziałam rodzinie, że nie dam rady przyjść. Zresztą, i tak nie miałam nikogo, kto chciałby wybrać się tam ze mną. Wymówki stały się moim sposobem na życie – wycofałam się z życia towarzyskiego, spędzałam czas głównie przed komputerem. Miałam wszystkiego serdecznie dosyć. Znajomi pytali – „Maja, co się dzieje?”, a ja zmieniałam temat i ucinałam kontakty. Czułam, że robię się coraz słabsza. Rzuciłam studia, zostałam tylko przy pracy. Tryb siedzący, dojazd komunikacją pod same biuro, słowem – zero ruchu.

[Wiedziałam, że dłużej tak nie wytrzymam]

Miałam 26 lat i 164 cm wzrostu. Wreszcie przyszedł moment, kiedy powiedziałam sobie dość. Pamiętam to jak dzisiaj. Scrollowałam facebooka i zorientowałam się, że większość mojej ściany zajmują zdjęcia dawno niewidzianych koleżanek. Pozowały w ślubnych sukniach albo ze swoimi małymi dziećmi. Też chciałam takiego życia. Nie miałam faceta ani żadnych perspektyw. Nienawidziłam swojej nudnej, monotonnej pracy. Nie mogłam patrzeć w lustro i czułam, że za kilka lat skończę tak, jak moja mama. Przywiązana do kanapy, z mnóstwem niezrealizowanych marzeń. Pod wpływem impulsu odwiedziłam rodziców i będąc w łazience, stanęłam na wadze. Pamiętam, że bałam się otworzyć oczy. 80 kg. Mogłabym przysiąc, że jeszcze niedawno było 70. W panice przeszukałam internet i wpisałam dane do kalkulatora BMI. Kobieta, 26 lat, 164 cm wzrostu. Wynik zmroził mi serce – nadwaga II stopnia. Byłam już tylko o krok od otyłości.

To była wiosna 2016 roku. Chciałam zmienić swoje życie tak szybko, jak to możliwe. Uparłam się, że tym razem wszystko pójdzie po mojej myśli. Zrobiłam porządek w głowie i chciałam, żeby to samo stało się z moim ciałem. Moją główną motywacją była chęć powrotu do żywych – chciałam bez wstydu wychodzić ze znajomymi, poznać kogoś, wrócić na studia, a kiedyś: założyć rodzinę. Udało mi się dopiąć swego dopiero wtedy, kiedy zaczęłam działać na trzech płaszczyznach.

[1. Dieta]

Najpierw zachowywałam się jak narwana. Chciałam zobaczyć efekt tak szybko, jak to możliwe, więc próbowałam bardzo restrykcyjnych rozwiązań. Głodówki, dieta kapuściana, inne cuda… W kilka dni chudłam 4-5 kilo, a później oczywiście dopadał mnie efekt jojo. Po wielu miesiącach prób i błędów doszłam do wniosku, co działa u mnie najlepiej. Pewnie czytaliście o tym już tysiąc razy, ale cóż – przeczytajcie i tysiąc pierwszy, tym razem z pierwszej ręki, i uwierzcie, że proste metody są najlepsze.

Po pierwsze, zaczęłam jeść regularnie małe porcje. Udało mi się wypracować rytm 4 posiłków dziennie (czasem 5, jeśli wstałam wcześniej) i jadłam coś co ok. 3-4 godziny. Najpierw miałam problem z systematycznością, ale z czasem weszło mi to w krew. Robiłam jedzenie dzień wcześniej i zabierałam je w pudełkach do pracy. Po kilku miesiącach napady głodu zniknęły. Posiłki smażone powoli zastępowałam gotowaniem na parze i pieczeniem w piekarniku.

Po drugie, zupełnie odrzuciłam słodycze i fast foody oraz zaczęłam ograniczać białe pieczywo i makarony. Zaczęłam szukać zamienników: produktów pełnoziarnistych, batatów, stewii. Nie było łatwo, zwłaszcza że do tej pory jadłam głównie kanapki, czekoladę i burgery. Często miałam wpadki, ale szybko się podnosiłam. Teraz jem tylko zdrowe słodycze, a na myśl o przesolonych frytkach jest mi najzwyczajniej w świecie niedobrze.

Po trzecie, zaczęłam dużo pić. Gdzieś po głowie kołatała mi złota zasada o noszeniu przy sobie wody – postanowiłam wdrożyć to w życie. Teraz piję przynajmniej 1,5 litra wody dziennie (zwykle 2 litry); rano piję szklankę cieplejszej wody z cytryną i imbirem. Nie tykam się słodzonych soków, gazowanych napojów i piwa.

[2. Treningi]

Dieta była najprostszą częścią planu. Z moją nadwagą o ćwiczeniach nie mogło być mowy. Dopiero kiedy schudłam na stałe pierwsze 5 kilo zaczęłam myśleć o treningach. Niestety – przy mojej kondycji każdy krok po schodach wydawał mi się wyzwaniem, co dopiero mówić o większym wysiłku. Nie będę Was okłamywać – początki były tragiczne. Próbowałam maszerować, a później biegać i skakać na skakance. Męczyłam się w błyskawicznym tempie, ale z każdym tygodniem moja wytrzymałość rosła. Wstydziłam się wyjść na siłownię w takim stanie – bałam się, że będę tą grubą Mają, którą wszyscy wytykają palcami. Dlatego na początku ruszałam się w mało uczęszczanych parkach i u siebie w domu. Przerobiłam wszystkie darmowe tutoriale na YouTubie, łącznie z tymi Chodakowskiej i Mel B. Kiedy pierwszy raz udało mi się ćwiczyć godzinę bez przerwy, popłakałam się ze szczęścia.

Ćwiczyłam (i ćwiczę) 3-4 razy w tygodniu, co drugi dzień. Na początku chciałam dać z siebie wszystko, ale trenowanie 6 dni w tygodniu szybko dało mi się we znaki. Z czasem doceniłam wagę regeneracji. Miałam coraz więcej energii, częściej się uśmiechałam. Kiedy udało mi się zejść do 72 kilo, mimo ciągłej nadwagi odważyłam się wyjść na siłownię. Szybko zrzuciłam jeszcze 2 kilogramy, a później los wystawił mnie na kolejną próbę. Moja waga stanęła w miejscu i za nic w świecie nie chciała ruszyć.

[3. Suplementacja]

Mało brakowało, a cały mój wysiłek poszedłby na marne. Już ponad rok walczyłam o lepsze ciało, ale nadszedł moment załamania. Przez trzy tygodnie wskazówka wagi ani drgnęła. Miałam wszystkiego dosyć. Wydawało mi się, że wszyscy się ze mnie śmieją. Przeklinałam siebie, że mogłam uwierzyć, że cokolwiek mi się uda. Jedyne, co mnie uratowało, to wsparcie. Po pierwsze – wsparcie rodziców, którzy widzieli, jak bardzo się staram. Po drugie – wsparcie suplementacji.

Zrobiłam internetowy research i dopiero wtedy olśniło mnie, że dieta i ćwiczenia to jeszcze nie wszystko. Zawiniły nie tylko moje długoletnie lenistwo, ale i niesprzyjające czynniki genetyczne i wolna przemiana materii. Natrafiłam na jakiegoś posta na temat suplementów, którego autor zachwalał Berratora. Preparat miał pomagać spalać tłuszcz, ograniczać napady głodu (tych wyzbyłam się już wcześniej) i przyspieszyć mój ułomny metabolizm. Berrator zainteresował mnie głównie przez zawartość naturalnych ekstraktów, mikroelementów i witamin. Pomyślałam, że takie coś na pewno mi nie zaszkodzi, i nie myliłam się. Przy wsparciu spalacza tłuszczu udało mi się zrzucić w miesiąc aż 7 kilogramów!

[Moja opinia o Berratorze – wszystko jest możliwe]

Jeszcze dwa lata temu czułam się obrzydliwie. Miałam wrażenie, że nic dobrego mnie nigdy nie spotka. Teraz wszędzie mnie pełno, zapisałam się na zumbę, mam nowych znajomych, zaczęłam chodzić na randki. Mogę nosić normalne ciuchy i nie wstydzę się siebie. Po wielu trudach udało mi się osiągnąć swój główny cel – zrzuciłam całe 18 kg. Choć do idealnej sylwetki wiele mi jeszcze brakuje – ważę 62 kg – teraz moje BMI jest już w normie. Przede mną jeszcze długa droga. Kolejny przystanek: 55 kg. Wiem, że dam radę. Trzymajcie za mnie kciuki. Jeśli przechodzisz przez to samo bagno, pamiętaj: wszystko jest możliwe. Potrzebujesz tylko zmiany w swoim myśleniu, dobrej motywacji i odpowiedniego wsparcia (w moim przypadku strzałem w dziesiątkę okazał się Berrator). Nie czekaj na nowy poniedziałek, miesiąc czy rok – czas i tak minie. Skoro ja dałam radę, i Ty możesz!

Continue Reading